Witajcie kochani!
Wypada się przedstawić :)
Mam 27lat.
Pewnego dnia, parę lat temu postanowiłem
wyjechać z Polski. Uciekałem, tak daleko jak się da... Wyjechałem, tak
daleko jak to tylko możliwe, dalej nie było już nic , tylko ocean... Po
dwóch tygodniach drogi w jedną stronę, będąc już tam gdzie dalej nie
można być doszedłem do wniosku: "uciekam sam od samego siebie". Uciekam
od problemów w rodzinie i na studiach. Mój ruch był dosłowny:
"BIEGNIJ!", sprzedałem wszystko co miałem cennego i wsiadłem do pociągu.
Potem autostopem, pociągiem, pieszo... ,,,___.
Będąc
na północy Norwegii zostałem na trochę na terenie Kinnarodden, na
najbardziej na północ wysuniętym przylądku kontynentu europejskiego.
Ludzi praktycznie brak, drzew brak a reniferów pełno.
Nie potrafiłem znaleźć celu, może to właśnie droga była celem. Nie wiem do dzisiaj.
Ale wróciłem.
Czy myślicie, że można uciec od siebie?
Można, o ile biegniemy w stronę "siebie"...
OdpowiedzUsuńzaintrygowana Porankowa Mama